Wydawać by się mogło, iż krótki cykl artykułów o treningu wspinaczkowym można by zakończyć na dwóch wcześniejszych epizodach. „Trening siły palców” oraz „Trening siłowy” mówią o wszystkim tym, co potrzebne jest do skutecznego wzmocnienia i przygotowania newralgicznych części „maszynerii”. Bo niby cóż więcej poza siłą palców i ogólną siłą naszego ciała (mięśnie i ścięgna rąk, brzucha, barków itd.) decyduje o naszym sukcesie ? Niemal sam uległem takiemu złudzeniu. W wydostaniu się z tego omamu myślowego najbardziej pomogła mi książka Arno Ilgnera „Skalni Wojownicy”. Niemałą rolę odegrała też pozycja Erica Horsta „Trening wspinaczkowy”. Bardzo istotne okazały się też pewne osobiste doświadczenia wspinaczkowe z zeszłego sezonu, które mam zamiar opisać w kontekście wiedzy zaczerpniętej z dwóch wymienionych wcześniej książek. Postanowiłem tak postąpić, gdyż doświadczenia te jak ulał obrazują najcięższe błędy sfery psychologicznej wskazane przez Arno Ilgnera oraz Erica Horsta. Tym sposobem oddaję Wam kolejny artykuł, tym razem o treningu mentalnym. Pomimo iż punktem wyjścia będzie tutaj literatura, to ponownie sedno tekstu nie będzie zawieszone jedynie w próżni książkowo-teoretycznej, ale w dużym stopniu osadzone w życiowych realiach.
Niestety cały scenariusz wydarzeń, które przyczyniły się do napisania niniejszego artykułu, jest bliźniaczo podobny do opisanego we wcześniejszych tekstach i po raz kolejny nie mam się czym chwalić. Brak sensownie przepracowanego sezonu zimowego na sztucznej ściance i ogromna chęć na powtórzenie co najmniej „życiówki” (VI.3) z poprzedniego sezonu. Te dwie kwestie niestety zupełnie nie idą w parze, a jak bardzo dowiedziałem się dopiero pod koniec sezonu letniego. Czyżbym znów opisywał swoje błędy? Tak! Jakże pozytywnym paradoksem jest fakt, iż istotą książki „Skalni Wojownicy” jest kwestia popełniania błędów, wyciągania z nich wniosków oraz dążenie do ciągłej nauki jako jedynie sensownej drogi w życiu i we wspinaniu.

Jak wcześniej wspomniałem poprzedni sezon letni w skałach, poprzedzony brakiem treningu na panelu w zimie, upłynął pod znakiem bezskutecznej walki z trudnymi dla mnie drogami na poziomie mojej „życiówki” (VI.3). Bardzo rychło nadszedł początek września, czyli w zasadzie schyłek sezonu. W głowie pojawiły się czarne myśli: „za dwa tygodnie wyjeżdżam na urlop za granicę, VI.3 jeszcze nie zrobione, zostało jeszcze tylko dwa tygodnie na dokonanie tego, muszę zrobić VI.3 w te dwa tygodnie i wyrównać wynik sprzed roku, gdyż w październiku z pewnością pogoda już na to nie pozwoli, będzie za późno, trzeba się spieszyć, bo inaczej blamaż…!!” Rezultatem takiego niezrównoważonego podejścia do wspinania były trzy krótkie (3-godzinne) wyjazdy na obraną do pokonania drogę o trudnościach VI.3 w Słonecznych Skałach. Wyjazdy szybkie, nerwowe, przeładowane ambicją i motywacją, z poczuciem presji, a wstawki w drogę równie szybkie, nerwowe, z poczuciem presji i… nieudane. Powyższa sytuacja stała się świetnym ilustratorem i doskonałym przykładem na wypunktowanie całej gamy wspinaczkowych błędów natury mentalnej oraz błędów w samym podejściu do wspinania, zawartych we wskazanych przeze mnie wcześniej pozycjach literackich. Pokazała także jakim wypaczeniom wtedy uległem. Owego wypunktowania błędów oraz rewizji swojego niewłaściwego myślenia dokonałem niestety dopiero w listopadzie (po lekturze „Skalnych Wojowników”), a więc już po sezonie. Zdecydowanie za późno, jednak lepiej późno niż wcale, czego dowodem jest poniższy artykuł. DO DZIEŁA! 🙂
Arno Ilgner wskazuje na wiele błędów w sferze mentalnej, które stają się bolączką większości wspinaczy. Nie tworzy w swojej książce jakieś sztucznej, naukowej i ukazanej w schematyczny sposób charakterystyki/teorii. Maluje raczej pewien rozległy pejzaż ludzkich i wspinaczkowych wypaczeń tworzonych w mniej lub bardziej uświadomiony sposób w ludzkiej świadomości i podświadomości. Kluczowe według niego staje się właśnie uświadomienie sobie tych własnych wypaczeń. Być może najczęściej używanym słowem w książce Arno Ilgnera jest słowo „ego”. Ego odpowiedzialne jest za lwią część nieprawidłowości w naszym podejściu do wspinania. Ilgner raz po raz punktuje te nieprawidłowości, zaznaczając jednocześnie, jak bardzo poważnym problemem ogólnym jest brak działań ku samopoznaniu i samouświadomieniu.
1. Jednym z podstawowych wypaczeń ego u wspinacza jest uzależnienie swojego poczucia wartości od swoich osiągnięć oraz sukcesów wspinaczkowych. Skutkuje to degradacją wewnętrznego systemu motywacyjnego. Wbrew temu przeszłe sukcesy powinny być jedynie peronami we wspinaczkowej podróży, a ta nie powinna mieć wyraźnego końca. Powodzenie na jakiejś drodze wspinaczkowej nie czyni nas moralnie ani lepszymi, ani gorszymi.
2. Wewnętrzne, „bezpieczne ja” nakazuje pozostać we własnej strefie komfortu, co skutecznie hamuje wspinaczkowy rozwój. Najważniejsza dla wspinacza powinna być nieustanna nauka, a ta jest możliwa tylko na trudnych drogach poza jego strefą komfortu.

3. Kolejnym ważnym błędem jest marnotrawienie energii na pielęgnowanie złych nawyków. Nawyki te są bronione zaciekle przez nasze ego. Uwolnić tę energię można tylko wcielając się w rolę obserwatora. Metaforycznie rzecz ujmując, trzeba usiąść obok siebie i spojrzeć na siebie z dalszej perspektywy, aby dokonać rzetelnej samooceny własnego myślenia i postępowania, a później dokonania odpowiednich korekt (likwidacji błędów). Bez rzetelnej autoanalizy nie da się poprawić mankamentów obniżających jakość naszego wspinania i wszystkiego, co jest udziałem naszego życia. Obiektywizm względem siebie można uzyskać tylko i wyłącznie z pozycji obserwatora. Ilgner jasno stwierdza, iż wyjście z myślenia nawykowego może być przełomowe w dążeniu do skutecznego pokonywania kolejnych stopni trudności we wspinaniu. Kto z nas nie borykał się z problemem nadużywania komendy „blok” w trudnościach i odpuszczania, gdy wydawało nam się, że następny przechwyt będzie zbyt trudny? Przezwyciężenie tego nawyku to ważny krok w drodze ku świetnej wspinaczce.
4. Innym istotnym błędem jest także myślenie życzeniowe. To kolejny czynnik rozpraszający naszą moc. „Ohhh jakbym chciał/a aby ten chwyt był wygodniejszy, a stopień większy”. Niestety chwyty i stopnie nie staną się dla nas lepsze. Akceptacja realnego stanu rzeczy w kontekście rzeźby skały tylko i wyłącznie pomoże nam w pokonaniu trudności. Uchroni nas przed fantazjowaniem i skieruje ku skupieniu się nad samym sobą, nad naszymi silnymi stronami, a przede wszystkim nad mankamentami, które wymagają dopracowania. Po drugie oddali nas od niepotrzebnego rozmyślania nad czynnikami oraz faktami, na które nie mamy wpływu, a więc tym, że jesteśmy zbyt niscy lub chwyty na skale są bardzo płytkie. Elastyczne podejście to podstawa.
5. Czymś, co zdecydowanie utrudnia wspinaczkę, jest również nadmierna ilość dialogów wewnętrznych. Ilgner bardzo klarownie zaznacza, iż są tylko dwie możliwości w kontekście konsekwencji podjęcia próby pokonania jakiejś drogi wspinaczkowej: próba zakończy się powodzeniem lub niepowodzeniem, to wszystko.
Wszystko powyższe nie zmienia jednak faktu, iż do wspinaczki podejść trzeba przede wszystkim z absolutnie pełnym zaangażowaniem i nastawieniem „na dawanie” (coś, co mogę sam z siebie dać/zaoferować, by wspinaczkę zakończyć powodzeniem). Jednym z większych błędów jest nastawienie na branie, np. ciągłe oczekiwanie na szybką gratyfikację w postaci dobrego chwytu. Eric Horst do wspomnianych błędów oraz negatywnych emocji dodaje przede wszystkim lęki. Dzieli je na 4 podstawowe typy: lęk przed lataniem, lęk przed bólem, lęk przed porażką, lęk przed ośmieszeniem.

1. Lęk przed bólem w przypadku wspinania w moim odczuciu jest bardziej złożony niż w przypadku dyscyplin sportu o mniej urazowym charakterze i można go podzielić na dwa segmenty. Po pierwsze lęk przed bólem we wspinaniu wiąże się z naturalnym oporem organizmu przeciw dużemu wysiłkowi i bolesnym przeciążeniom (mięśni, stawów, ścięgien). W tym segmencie umieściłbym również lęk przed bólem związanym ze „zużywaniem się” naszego ciała podczas wspinania: pieczenie skóry palców startej na chwytach i wysuszonej przez magnezję, bóle związane z użyciem ostrych chwytów (czasami powodujące rany), ból związany z naderwaniem troczka w palcu itp. W drugim segmencie umieściłbym lęk przed bólem związanym z przykrymi konsekwencjami lotów i upadków z dużej wysokości. Takie zdarzenia skutkować mogą bolesnymi kontuzjami, co nie jest oczywiście niczym przyjemnym. Bóle związane z pieczeniem skóry, drobnymi ranami czy bóle przeciążonych ścięgien i zakwaszonych mięśni w dłuższej perspektywie czasowej dla większości wspinaczy są paradoksalnie przyjemne. Stanowią one bowiem świadectwo rzetelnej walki z grawitacją, wielkiej determinacji oraz dawania z siebie wszystkiego. To zawsze cieszy. Ot taki wspinaczkowy masochizm. Jednakże ból związany z poważnymi kontuzjami i przykrymi konsekwencjami odpadnięć nigdy nie cieszy. Tym samym lęk przed tego rodzaju bólem jest zupełnie uzasadniony.
2. Lęk przed lataniem to nieodłączny towarzysz wspinania. W tym przypadku Eric Horst radzi to samo co Arno Ilgner. Należy od czasu do czasu wykonywać kontrolowane i umyślne loty oraz odpadnięcia w celu nabrania zaufania do asekuracji. Najlepiej zacząć od lotów krótkich, później sukcesywnie zwiększając ich długość. W ten sposób powstały w naszym umyśle nawyk do demonizowania lotów z pewnością zostanie zredukowany.
3. Lęk przed porażką przez wiele lat był moim najwierniejszym bratem. Zgadzam się z Horstem w stu procentach, iż jest to lęk głęboko tkwiący, którego źródło może znajdować się nawet w naszym dzieciństwie. Wyobrażenie o niepowodzeniu podczas wspinaczki w moim odczuciu wiąże się przede wszystkim z poczuciem winy, iż zawiedliśmy, nie spełniliśmy naszych własnych, w stosunku do siebie skierowanych oczekiwań, że nie osiągnęliśmy założonych przez siebie celów, że nie ziściliśmy pokładanych w sobie nadziei.
4. Lęk przed ośmieszeniem jest ostatnim, lecz równie istotnym czynnikiem braku mentalnej równowagi we wspinaniu. Strach ten nie wiąże się już bezpośrednio z autooceną, ale z oceną nas przez innych wspinaczy. Lęk przed nieudaną wspinaczką i wiążącymi się z tym przykrymi konsekwencjami rówieśniczymi i społecznymi bywa niczym ciągle powiększającą się śniegowa kula negatywnej energii. Wspinaczka niestety nie jest wyjątkiem wśród sportów czy szeroko pojętych aktywności i podlega ocenie innych, a więc nie jest również pozbawiona szczypty drwiny, szyderstwa czy snobizmu. Pomimo iż w samej swej istocie jest zaprzeczeniem tych wszystkich wypaczeń, w czystej formie jest sztuką wolności i sztuką radości. Lęk przed krytyką czy naśmiewaniem się w skałach towarzyszy wielu wspinaczom i odbiera im wolność i radość ze wspinaczki. Sam nieraz czułem wokół siebie taką negatywną aurę.
W tym miejscu chciałbym powrócić do historii mojej wspinaczkowej porażki z jesieni poprzedniego roku, którą ogólnikowo nakreśliłem w początkowej części niniejszego artykułu, by na żywym i co najważniejsze swoim przykładzie, w sposób plastyczny ukazać zgubną strukturę mentalną zagubionego wspinacza (odwołując się już w całości do mądrości zawartych w książkach Ilgnera i Horsta). Sumując:
1. Przede wszystkim chore uzależnienie własnego poczucia wartości od swojej „życiówki” (VI.3), prowadzące do frustracji i chęci wyrównania tego poziomu, by sobie i światu coś udowodnić.
2. Pomimo wyboru trudnej drogi jednak chęć pozostania w swojej strefie komfortu, gdyż wybrałem w Słonecznych Skałach drogę krótką, by jak najszybciej mieć wspinaczkę za sobą.
3. Brak autorefleksji i obserwacji samego siebie owocująca nie możnością poprawy błędów i eliminacji złych nawyków. W tym przypadku takim złym nawykiem było myślenie nie o tym, co może mnie droga wspinaczkowa nauczyć, a o tym, jak boje się ponieść porażkę nie robiąc VI.3 przed wyjazdem wakacyjnym i końcem sezonu.
4. Nadmierna ilość dialogów wewnętrznych utrudniających skuteczne działania w skale, pośpiech, myśli „co to będzie, jak się nie uda, nie chce mi się tu wracać, jeśli dziś tego nie dokonam, to trzeba będzie wrócić i dalej próbować”.

Zarówno Horst, jak i Ilgner stwierdzają jasno, iż do wspinaczki, szczególnie tej trudnej, na granicy naszych możliwości trzeba podchodzić z dużą dozą pewności siebie, bez strachu, bez zuchwalstwa, ale z wyraźną wolą, mocnym przekonaniem i silną determinacją. Lęk przed porażką i lęk przed ośmieszeniem sprawia, iż popełniamy proste błędy natury również fizycznej. Zbyt mocno trzymane chwyty oraz nieergonomiczne, energochłonne, „kwadratowe” ruchy czynią wspinaczkę nieefektywną. Męczymy się szybciej, niż powinniśmy, bardziej niż zmuszają nas do tego realne trudności pokonywanej drogi. Wszystko to z pewnością nie pomoże nam w skutecznej wspinaczce i w prostej linii przyczyni się do niepowodzenia. Co ważniejsze odbierze to nam również frajdę oraz satysfakcję w trakcie wspinania i po nim.
Jak niesamowicie istotnymi elementami wspinaczki oraz w ogóle aktywności w środowisku ekstremalnym są pewność siebie, oraz opanowanie uświadomił mi jeszcze dobitniej przykład znacznie bardziej namacalny niż niewątpliwie słuszne rady Horsta czy Ilgnera. Jeden z bliskich znajomych, wspinacz poprzedniej generacji, w prywatnej rozmowie wyznał mi coś niesłychanie ważnego. Wskazał na fakt jak jego intensywna działalności taternicka, której dużą część obejmowała górska wspinaczka zimowa (wiadomo jak wymagająca psychicznie) wzmocniła jego mentalność. Zaznaczył, iż silna „psycha”, jaką nabył zimą w górach, pomogła mu uniknąć śmierci w kilku trudnych sytuacjach podczas nurkowania (po zakończeniu działalności wspinaczkowej jego pasją stało się nurkowanie jaskiniowe i na duże głębokości). Opanowanie chroni przed podejmowaniem decyzji w stanie paniki. To kolejny, dobitny przykład na to, jak siła mentalna jest istotna i dlaczego nie należy jej lekceważyć.
Myślę, że ostateczną puentą powyższego tekstu mogą być słowa Erica Horsta mówiące, iż „w niemal każdego rodzaju działalności najszybszym sposobem podnoszenia swoich możliwości jest doskonalenie sposobu myślenia”. Jeszcze bardziej plastycznie ujął to Wolfgang Güllich: „mózg jest najważniejszym mięśniem we wspinaczce”. I efektywnego treningu tej części ciała Wam właśnie życzę!
Autor: Konrad “Dziku” Rejdych